wtorek, 15 marca 2016

rozdział III: Purpurowa Nadymka

         Hedwiga zaskrzeczała dwa razy wesoło, jakby witając się z domem, a z kuchni wychyliła się Pani Weasley, na której twarzy natychmiast zajaśniało tysiąc promieni radości.
- Harry, kochanieńki, co tak późno?  - krzyknęła przeciągle wystawiając ręce aby go przytulić. Wyglądało to tak, jakby Harry nie przyjechał do Nory w odwiedziny, a wrócił jedynie z jakiegoś wyjazdu.
W tym samym momencie dało się słyszeć tupot trzech par nóg na schodach.
Ron, Ginny i George, którzy najwyraźniej usłyszeli poruszenie i na dole wychylili się zza barierki aby zbadać sytuację, zobaczyli przyjaciela i zbiegli aby go przywitać.
Hermiona, jednak, będąc najbliżej dopadła do niego pierwsza. Tuż za nią Fred wciąż trzymający egzemplarz "gdzie różka, jest i sposób" a za nimi cała reszta. Każde z nich zdążyło stęsknić się za Harrym, którego nie widzieli przecież prawie dwa miesiące! Wiedzieli o nim tylko tyle, ile napisał w trzech krótkich listach jakie udało mu się wysłać podczas pobytu u Dursley'ów.
W jednym momencie szczupły, czarnowłosy chłopak został zasypany ogromem pytań, z których był w stanie usłyszeć jedynie strzępki pozbawione sensu. Uśmiechnął się z zakłopotaniem i właśnie wtedy drzwi Nory otworzyły się ponownie, a przez nie, z lekko ociekającą deszczem szatą wkroczył Arthur jedną ręką zdejmując tiarę a drugą otrzepując z kropelek deszczu skórzaną teczkę.
Spojrzał zdziwionym wzrokiem na zgromadzenie w przejściu i chwile zajęło mu zanim zobaczył nowo przybyłego gościa. 
- Harry? - zapytał z lekkim zdziwieniem, ale jakby jego przyjazd był czymś całkiem normalnym. - Jak się tu dostałeś?
- Hagrid trochę mi pomógł. - odparł chłopak uśmiechając się po swojemu.
- Ah no tak, mówił, że ma do załatwienia ważną sprawę. Spotkałem go wczoraj na  Śmiertelnego Nokturnu... - zaczął zaintrygowany, ale kiedy jego wzrok napotkał twarz żony zorientował się, że powiedział o kilka słów za dużo.
- A co ty, mój drogi robiłeś na tej ulicy? - natychmiast zareagowała Molly.
Z jego zakłopotanego wyrazu twarzy można było wyczytać bezradność i lekkie przerażenie. Zaczął wodzić wzrokiem po podłodze szukając w niej inspiracji odpowiedzi na pytanie żony.
Jednak w tym momencie sytuacja potoczyła się dynamiczni. W jednej chwili Ron zaczął nagle krztusić się jakby coś wpadło mu do przełyku i nie potrafił się tego pozbyć. Jego twarz automatycznie wpasowała się w kolor jego włosów, a później stała się wręcz purpurowa. Język przestał mieścić mu się za zębami, a płuca coraz rozpaczliwiej szukały powietrza. Molly w panice pisnęła głośno i zaczęła przeszukiwać skrzyneczki z ziołami w nadziei na znalezienie jakiegoś zbawczego lekarstwa. Ron cały czas trzymał się za gardło wydając z siebie odgłosy dławienia. Ginny próbowała go przytrzymywać, ale była za słaba i Ron miotał się po całym korytarzu. Fred gwałtownie przeszukiwał kieszenie. W końcu wyciągnął z czegoś co wyglądało jak malutka metalowa puszka ,jakąś żółtą kapsułkę, a George przytrzymał Rona, tak, że Fred mógł wsypać jej zawartość do ust brata. Czerwony kolor z twarzy Rona zaczął ustępować równie szybko jak się na niej pojawił. Język wrócił do normalnych rozmiarów. Chciał coś powiedzieć, rzucić się słownie na bliźniaków, bo tego, że to była ich sprawka pewni byli wszyscy. Nie mógł jednak wydusić z siebie najmniejszego słowa, a z jego ust wydobywały się tylko jęki stłumione przez bezwładny język. Zaległa cisza, a atmosfera była tak gęsta, że prawdopodobnie nawet zaklęcie rozszczepienia nie było by w stanie sobie z nią poradzić. Każdy patrzył po sobie czekając kto pierwszy zabierze głos. Ron trzymał się za gardło masując je delikatnie, a jego mina wyrażała słowa pretensji, których nie był w stanie teraz z siebie wydusić.
- Fred! George! - ryknęła w końcu Molly, a oni popatrzyli na siebie z widocznym przerażeniem na twarzach. Jedną z niewielu osób, które mogły mieć nadzieje na jakąkolwiek władzę wychowawczą nad bliźniakami była ich matka. Jej ostry ton zawsze potrafił sprowadzić ich na ziemie - Jak mogliście testować swój kolejny durny pomysł na własnym bracie? - dodała z wściekłością w oczach.
- Nic od nas nie dostał! - powiedzieli równocześnie, ale ich tłumaczenia nic nie zmieniły. Wiedzieli, że zaraz dostaną karę, której wykonanie będzie procesem długofalowym. Będzie ona polegać na przykład na odsysaniu ropy z czyrakobulwy, lub czymś jeszcze gorszym.
Wszyscy milczeli. Nikt nie był na tyle odważny, żeby zabierać głos w tej sytuacji. Zarówno z twarzy Hermiony jak i Harry'ego zdało się wyczytać zakłopotanie, a sytuacja była przecież iście niezręczna.
Arthur wiedział, że może pozostawić to jedynie pod osąd swojej żony, więc również tylko przyglądał się rozwojowi wydarzeń.
- Wiecie chłopaki... - Po chwili na powrót odezwała się Molly, ale ku zdziwieniu chyba wszystkich zeszła na spokojny ton, ale jej łamiący głos zdradzał gorycz i rozczarowanie. Brzmiało to tak, jakby zaraz miała się rozpłakać - myślę, że karanie was nie zda się na nic. Po prostu zawiodłam się i to powinno wam wystarczyć. Możecie iść przemyśleć to co zrobiliście. A ty Harry - zwróciła się  do młodego czarodzieja odrobinę pogodniejszym tonem. - chodź ze mną do kuchni, zostało trochę zupy.
Resztę jej słów stłumiła ściana pomieszczenia kuchennego, za którego rogiem zniknęła wraz z wciąż zakłopotanym Harrym. Ginny rzuciła spojrzenie Hermionie przewracając oczami mówiąc "dom wariatów" i ruszyła wraz z wciąż siłującym się z własnym językiem Ronem za nimi.
Hermiona popatrzyła na Freda i Georga, którzy swoim spojrzeniem wyrażali równocześnie gniew jak i bunt. Oboje jednak wiedzieli, że im bardziej zaczną się tłumaczyć tym w gorszej sytuacji się znajdą. Arthur odwiesił płaszcz na wieszak i przechodząc obok bliźniaków uniósł palec jakby chciał coś dodać, ale wypuścił tylko powietrze nosem i  popędził za Harrym i swoja żoną aby wypytać chłopaka o mugolskie przedmioty, z którymi ostatnio miał okazję się spotkać.
Fred z rezygnacją wbił ręce w kieszenie spodni i ruszył po schodach na górę, a George z rozgoryczeniem podążył za bratem. Hermiona stała oparta o ścianę jeszcze przez moment, a potem przyłączyła się do rozmawiających w kuchni przyjaciół.
-... Hedwiga bardzo chciałaby polatać, na Privet Drive, rzadko miała te przyjemność. Jeżeli mogę to pójdę ją wypuścić. - powiedział Harry akurat wtedy kiedy weszła do środka.
- Kochanieńki, ale ja już podaje zupę. - odpowiedziała mu Pani Weasley. - Jesteś na pewno głodny po takiej podroży.
- Ja ją wypuszczę- szepnęła do niego Hermiona, mrugajac porozumiewawczo.
Uśmiechnął się do niej w podziękowaniu i wrócił do konwersacji z Arthurem na temat termoforu i zastosowania tego niezwykłego przedmiotu.
Szatynka wzięła do ręki klatkę z białą jak śnieg sową i mijając kuchnie i salon zaczęła wspinać się po schodach, aby wypuścić Hedwigę z górnego piętra.
Przechodziła właśnie koło pokoju bliźniaków kiedy usłyszała z jego wnętrza strzępek rozmowy.
- ... Co za rudy, piskliwy gnom! Stary, przecież to była szkolna, dziecinna zagrywka.- usłyszała głos George'a-  Dobrze wiedział jak działają Purpurowe Nadymki i że są dopiero w fazie projektu.
- Szkoda, że debil nie pomyślał, że nie zawsze mam przy sobie odtruwacz. - obruszył się Fred. - Pomyśl co by było gdybym nie miał akurat tej tabletki. Przecież w najlepszym wypadku skończył by u świętego Munga z wejściówką stałego klienta. A w najgorszym...
- Złośliwy, durny skrzat! - przerwał mu George szukając nowych określeń jakimi mógłby obrazić swojego brata. - Powiedz mi Freddi, wymyśliłbyś coś takiego gdybyś nie wiedział, że ci pomogę?
- Żeby myśleć braciszku trzeba mieć rozum, więc nie możemy być tak do końca źli na Rona- w głosie Freda wyczuć można było wyraźną niechęć do tego imienia.
- Dobra, plus jest taki, że odwróciło to uwagę od  Śmiertelnego Nokturnu. - powiedział już spokojnie George. - Swoją drogą, co ojciec tam robił? Wiesz co by było gdyby nas tam zobaczył?
Fred nie odpowiedział, a George zaklął cicho najwyraźniej znów rozgoryczeniem wracając do poprzedniego wątku rozmowy.
Hermiona chciała powoli wycofać się spod drzwi pokoju, ale właśnie w tym momencie klatka z Hedwiga, o której już zapomniała, lekko uderzyła o barierkę schodów, a sowa wydała z siebie cichy, ale wyraźny skrzek, a dziewczynie serce zabiło szybciej.
Zdążyła obrócić się bokiem do drzwi i udać, że dopiero co zaczęła je omijać, kiedy otworzyły się szeroko a zza w pokoju zamajaczyły dwie postacie. Freda rozłożonego na łóżku i George'a wychylające głowę zza drewna framugi.
- Co tu robisz, dziewczynko? - Powiedział ten drugi. - Wszyscy są przecież na dole.
Rzuciła wzrokiem na Freda, który z opuszczoną głową podniósł nieco wzrok marszcząc przy tym czoło, a później przeniosła spojrzenie na George'a i robiąc krok do przodu wyjaśniła tylko, że idzie wypuścić Hedwigę i wciąż pełna zakłopotania pośpieszyła do okna w pokoju Rona. Kiedy do niego weszła i uspokoiła nieco bicie swojego serca po poprzedniej sytuacji podeszła do okna i uchyliła je szeroko.
Spojrzała na las, ktory rozpościerał się swoimi koronami zataczając nieregularny kształt przypominający powyginane we wszystkie strony koło. Hermiona wyobraziła sobie, że
jest on zielonym, przezroczystym pudełkiem, w którym kołyszące się we wszystkie strony liście szeleszczą niczym drobinki białego cekinu w kuli śnieżnej, którą dostała na gwiazdkę od Harry'ego. Między swoimi włosami poczuła jak wiatr delikatnie próbuje uczesać ją na swój sposób. Wciągnęła odrobinę tego delikatnego powietrza nosem i schylając się do Hedwigi uwolniła sowę. Ta natychmiast wygramoliła się z metalowej klatki i zanim Hermiona zdążyłaby powiedzieć "sok dyniowy" zwierzę wyskoczyło z parapetu znikając gdzieś w dole, ale tylko po to aby za chwilę wzbić się w górę i poszybować w stronę horyzontu z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Jej zachwycająco biała barwa w kontraście z niezliczonymi odcieniami zieleni wyglądała jak jasna smuga na szkolnej tablicy. Hedwiga zadowolona dała się ponieść wolności, a szatynka patrzyła na nią zazdroszcząc jej tej niewinnej radości. Dziewczyna myślami odbiegła w stronę podsłyszanej przed momentem rozmowy. Tak bardzo nie mogła się wtedy opanować, żeby tego nie słuchać.
Czyżby rzeczywiście nie była to ich sprawka? Czy to możliwe, że Ron byłby w stanie sfingować coś takiego? Nie potrafiła racjonalnie ułożyć tego w głowie. Wiedziała, że Ron był zły na bliźniaków, a zwłaszcza na George'a, ale przecież nigdy nie pomyślałaby, że mógłby rozegrać to w taki sposób.
To do niego tak niepodobne. Musiała jednak przyznać, że ostatnio zauważyła w nim pewną zmianę. Momentami zastanawiała się, czy dalej mają do czynienia z tym samym Ronem, którego dobrze już znali. Może się myliła, ale miała wrażenie, że w każdej rozmowie jaką prowadzili doszukiwał się złośliwości kierowanych pod jego adresem, podczas gdy w rzeczywistości wcale ich nie było.
     Poza tym Hermionę męczyła jeszcze jedna kwestia. Co Fred i George robili na ciemnej ulicy Śmiertelnego Nokturna? Nie chciała zaprzątać sobie tym głowy jednak nie potrafiła tego klina wyrzuć ze swoich rozmyśleń. Ona - książkowy kochanek, pasjonata wiedzy i poznania, zawsze będący w temacie poruszanych kwestii - nie mogła rozgryźć zachowania tej dwójki. Musiała potwierdzić płynący z tego wniosek: fascynowała ją ich tajemnica. 
Hedwiga zatoczyła jeszcze jedno koło nad połaciami pól i zniknęła gdzieś jako mała kropka na tle szarych chmur zakrywających błękit nieba, przez które słońce rozpychało się swoim światłem. Hermiona usłyszała za sobą, że ktoś wchodzi do pokoju. Obróciła się w stronę drzwi i zobaczyła wchodzącego przez nie Freda.
- O, poważnie szłaś wypuścić te sowę. - zapytał, powoli podchodząc do okna.
- A co myślałeś? - obruszyła się - że czytam w tajemnicy podręcznik do eliksirów?
Popatrzył na nią jakoś dziwnie zrezygnowanym wzrokiem i oparł dłonie o parapet. Wypuścił powietrze przez usta z lekkim świstem wkładając głowę między ramiona.
- Nie mam za bardzo siły na powrót do tej zabawy - powiedział w końcu prostując się. Jego głos brzmiał poważnie, jakby wcale nie należał do niego.
Popatrzyła na jego twarz, ale nie potrafiła odczytać z niej za wiele. W jednym momencie obrócił się  i spojrzał na dziewczynę.
- Masz nas już dość, co? - stwierdził bardziej niż zapytał.
Nie uzyskując odpowiedzi od dziewczyny, która milczała uporczywie zrobił kilka korków w stronę drzwi i zatrzymawszy się zamachnął wzrokiem jeszcze raz poza okno.
- Piękny widok. - kiwnął głową i wyszedł zostawiając dziewczynę samą.
Dziewczyna postała jeszcze chwilę i zostawiając otwarte okno, tak aby Hedwiga mogła w dowolnym momencie wrócić usiadła na łóżku.
Nie wiedziała o czym myśleć, ale na jej szczęście nie miała na to za wiele czasu, bo właśnie wtedy do pokoju wparował Harry razem z Ronem taszcząc walizkę wspólnymi siłami.
Rudowłosy chłopak uśmiechał się z wypiekami na twarzy opowiadając, lekko zachrypniętym głosem coś o jakiejś najnowszej miotle, o której mówił mu Charlie.
Kiedy zauważył Hermionę i jej podniesione do góry brwi zmienił minę na bardziej poważną.
- Już lepiej się czujesz, Ronald? - zapytała czując nie wiedząc do końca dlaczego narastający w niej gniew uaktywnił się z momentem, kiedy zobaczyła przyjaciela.
Wyszła zostawiając ich z minami, które świadczyły, że obydwoje nie bardzo wiedzą o co chodzi dziewczynie.
Kiedy wyszła Ron wzruszył ramionami.
- No a nie mówiłem ci? - powiedział. -  ona jest normalnie szurnięta. - dokończył po czym usiadł na łóżku i wyciągnął swoje najnowsze karty z czekoladowych żab, żeby pokazać je Harry'emu. Hermiona w tym czasie zdążyła trafić do swojego pokoju, gdzie zastała Ginny na powrót zagłębionej w lekturze, którą Hagrid zadał im do przeczytania na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami.
Ruda widząc, że jej tymczasowa współlokatorka wróciła, odłożyła książkę i z uśmiechem na twarzy zaczęła komentować jak bardzo cieszy się, że Harry spędzi z nimi te końcówkę wakacji. Szatynka natychmiast podchwyciła temat i tak właśnie rozmawiały póki nie zasnęły na jednym łóżku, jak to często się zdarzało przez ostatni miesiąc. Nie była to zbyt wygodna pozycja, dlatego też Hermiona obudziła się po pewnym czasie i uważając, żeby nie obudzić Ginny delikatnie wstała z łóżka i wyszła z pokoju. Zeszła na dół już nieco pewniej z zamiarem nalania sobie szklanki wody, bo w ustach miała posmak snu.  Wychodząc z kuchni natknęła się na stojącego na schodach Harry'ego. Lekko podskoczyła przestraszona a potem spoglądając na niego jeszcze raz powiedziała.
- Jak to jest, że ty zawsze jesteś w odpowiednim miejscu?
Jego białe zęby zaświeciły w ciemności.
- Częściej zdarza mi się być w nieodpowiednim. - odpowiedział.
Usiedli na schodach, a Hermiona zdecydowała zwierzyć się mu z tego co działo się kiedy poszła wypuścić jego sowę omijając jedynie sprawę Śmiertelnego Nokturna.
Chłopak popatrzył na nią lekko zdziwionym wzrokiem.
- Wiesz co...- po chwili namysłu powiedział powoli. - nie jest to do końca nieprawdopodobne, ale nie jestem przekonany, że Ron byłby w stanie się tak bardzo narazić. Ale powiedz mi, czy jest to naprawdę tak bardzo istotne? Poboli ich i przestanie. Ile razy zdarzało się tak, że to im wszystko uchodziło na sucho?  Myślę, że nie ma sensu tego roztrząsać. - ostatnie zdanie powiedział wstając i podając rękę dziewczynie aby pomóc jej wstać.
Udali się na górę do swoich pokojów, a Hermiona zasnęła już bez problemów. Przecież reasumując Harry miał rację. Za kilka dni już wszyscy zapomną o całej tej sytuacji. A bliźniakom trochę pokory nie zaszkodzi.


Cześć :)

niedziela, 13 marca 2016

rodział II: Szary, puszysty ptak

    Hermiona nigdy nie przypuszczała, że w samym środku tak cichego i spokojnego miejsca czas może płynąć tak szybko.
Przez miesiąc przebywania z rodziną Weasley'ów zdążyła zupełnie wtopić się w jej organizm. Codziennie rano, kiedy schodziła na dół, śniadanie czekało już przygotowane, a Pani Weasley krzątała się po kuchni witając każdego ciepłym uśmiechem. Hermiona dziwiła się bardzo w jaki sposób mały, kuchenny stół mieści każdego dnia tyle osób jednocześnie.
Drobna, niewysoka Ginny ściśnięta gdzieś pomiędzy wysokimi bliźniakami - Fredem i George'm - próbująca dosięgnąć do talerza. Siedzący w rogu Ron i ciągle puszący się Pearcy, obrażony, że ktoś był w stanie nie zostawić mu choćby jednej, najmniejszej kiełbaski. Obok nich - glowa rodziny - Arthur Weasley ubrany w szate wyjściową, szykujący się do wyjścia do pracy w Ministerstwie Magii, a na dodatek Molly - jego żona, czyli Pani Weasley, kobieta puszystych rozmiarów usilnie starająca wcisnąć się na narożnik obok męża.
Hermiona musiała przyznać, że wyglądało to komicznie. Był to jednak właśnie jeden z tych powodów, dla których uwielbiała tę rodzinę.
       Te wakacje rozpieszczały swoją pogodą. Słońce wręcz wlewało się w umysły kusząc swoją atrakcyjnością, do zrobienia sobie przerwy od obowiązków i od wszystkiego co nieprzyjemne. Dawało sygnały, że życie jest dużo lepsze, jeżeli ulegnie się jego wdziękom.
Niestety, każdego dnia Molly naprzemiennie z zegarem przypominała o obowiązkach domowych i sprawunkach do załatwienia. Dlatego też, wszyscy zajmowali się swoim przydziałem przez pierwszą część dnia, żeby później móc bez ograniczeń korzystać z dobrodziejstw lipca. Hermiona, jako gość nie dostawała wprawdzie żadnych zadań, ale pomagała oczywiście zarówno Ronowi jak i Ginny w wypełnianiu ich własnych.
Bliźniacy czasami wręcz błagali ją aby zrobiła też coś za nich, ale ona uważając, że powinni się w końcu czegoś nauczyć odpowiadała argumentem liczebnym. I tak już mieli o jedną parę rąk do roboty więcej niż rodzeństwo. 
        Popołudniami Hermiona, Ginny i Ron lubili chodzić do lasu, na długie spacery albo po prostu przesiadywać w ogrodzie. Fred i George znikali gdzieś na całe dnie i jak zwykle nikt nie wiedział gdzie i co robią. Tydzień temu przyszły sowy z wynikami egzaminów Standardowych Umiejętności Magicznych, które bliźniacy pisali w czerwcu. Molly nie posiadała się ze szczęścia kiedy listy okazały się zawierać w sobie pomyślną wiadomość zdanych testów z zakresu teorii i praktyki. Wyprawiła nawet mała ucztę w związku z tą dobrą wiadomością. Zawsze myślała, że Fred i George będą jedynymi jej dziećmi, które egzaminy te będą musieli poprawiać. Byli nawet lekko obrażeni, że nawet ich własna matka w nich wątpi, ale kiedy podała polędwiczki wieprzowe przeszło im zupełnie.
        Nadszedł sierpień. deszcz nie pokazywał się w zasadzie od początku wakacji. Trójka przyjaciół siedziała właśnie nad suchym potokiem. Ron z zamkniętymi oczyma leżał z wyciągniętymi nogami nucąc jakąś niezrozumiałą melodię, a Hermiona wpatrywała się w ździebełka trawy, osłabione i wysuszone, które ustępowały pod delikatnymi pociągnięciami Ginny. Leniwa cisza melodyjnie kołatała wokół potoku przenikając w atmosferę nadając jej znamiona senności. Hermiona zasłuchała się w śpiew jednego z ptaków, który usilnie próbował dojść do głosu w leśnej dyskusji. Nie znała jego właściciela, bezskutecznie próbowała wypatrzeć go wśród gałęzi. Miała wrażenie, że jest coraz bliżej.
W końcu przez ułamek sekundy wydawało jej się, że na wśród małych gałązek najbliższego drzewa dostrzegła jasnoszarego puszystego ptaszka, którego nigdy wcześniej nie widziała. Jednak w tym samym momencie...
- Czołem dzieciaki! - głos dochodzący z pomiędzy drzew za nimi wdarł się w spokojne rozmyślenia każdego z osobna tak gwałtownie, że cała trójka ożywiła się błyskawicznie, a Ron nawet cicho pisnął mając nadzieje, że nikt oprócz niego tego nie usłyszał.
Bliźniacy jak zwykle potrzebowali spektakularnego wejścia w sytuacje.
- Cześć głupki - odpowiedziała im ich młodsza siostra.
George od razu zajął miejsce na kocu obok Rona, podkurczając swoje długie nogi i naśladując jego pozę utkwił wzrok w jednym punkcie naprężył mięśnie twarzy udając, że skupia się nad czymś ze wszystkich sił.
- Wiesz co, braciszku? - powiedział w końcu. - Próbuję i próbuję, ale za nic w świecie nie mogę wpaść na pomysł nad czym tak intensywnie tutaj myślisz! A jest to widok przecież tak niecodzienny. Uchylisz rąbka tajemnicy?
Rozczęła się pomiędzy nimi lekka przepychanka słowna, swoją drogą całkiem noramalna wśród rodzeństwa Weasley'ów, w trakcie której Hermiona spojrzała w stronę Freda, który stojąc z boku wytężał uporczywie wzrok maszerując nim po leśnej ściółce. Wyglądało to zupełnie tak, jakby zgubił w niej jakąś bardzo małą, ale ważną rzecz i szukał jej z rozpaczliwą nadzieją. Poczuł na sobie wzrok dziewczyny i natychmiast porzucił poszukiwania i jakby w obawie, że Hermiona zaraz o coś zapyta uśmiechnął się półgębkiem i kilkoma sprawnymi ruchami znalazł się tuż obok Geroge'a i Rona włączając się do coraz bardziej zaciętej kłótni. Zastanowiło ją to przez moment, ale przecież bliźniacy zawsze byli owiani pewną tajemnicą, więc nie było to tak do końca niezrozumiałe zachowanie.
Siedzieli tak rozmawiając jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu zaczęło robić się szarzej niż zwykle o tej porze w inne dni lata. Na niebie powoli gromadziły się coraz ciemniejsze chmury i stało się jasne, że muszą wracać do Nory, bo lada moment może spaść, długo wyczekiwany, sierpniowy deszcz. Pierwsze krople zaczęły uderzać o suchą trawę kiedy zarys Nory zamajaczył na horyzoncie. Zaczęli biec, ale mimo to do domu dotarli już bez nadziei na znalezienie na sobie jakiejś suchej części ubioru. Z włosów każdego z nich spływały delikatne strużki wody. Hermiona odgarnęła swoje na codzień bujne, teraz nieco przyklapnięte loki do tyłu uderzając nimi przypadkowo Rona co wywołało śmiech na twarzach wszystkich, oprócz Rona, który wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego.
        W ciepłym wnętrzu Nory, każdy przebrany w suche ubrania zajął się własnymi sprawami. Hermiona usiadła między oknem na półpiętrze a zejściem na dół i patrzyła przez szybę na pogrążony w płaczu ogród. Deszcz zelżał, ale wciąż nie odpuszczał. Z czego najbardziej zadowolona była Molly, która do tej pory przez nieobecność deszczu musiała nawadniać swoje fruwokwiaty samodzielnie. Teraz ich długie, falujące wąsy wsiąkały radośnie deszczowe opady.
       Hermiona przypomniała sobie małego szarego ptaka, którego widziała w lesie. Wzbudził w niej tak wielką sympatię, że zaczęła zastanawiać się gdzie się schował przed całą tą ulewą. Może wcale się nie schował i teraz cały mokry siedzi dalej na gałązce krzaka?
Z tych rozmyślań wyrwała ją Ginny, która dosiadła się do niej bezszelestnie.
- Cześć! - powiedziała swoim, zwykłym pogodnym głosem. - Niezła sprawa, co? Ron nie odzywa się do George'a od popołudnia.
- Co? - zapytała nieco rozkojarzona Hermiona. - O co mu znowu chodzi?
- Czuje się obrażany we własnym domy i tak dłużej być nie może! - odparła jej rudowłosa przedrzeźniając nieco piskliwy ton swojego brata.
Obie zaśmiały się,bo Ginny odwzorowała Rona idealnie. Po chwili Hermiona podniosła brwi, jakby właśnie przypomniała sobie o czymś ważnym.
- właśnie, Ginny!- zaczęła - nie zauważyłaś, że Fred zachowywał się dzisiaj odrobinę dziwnie? - dokończyła niepewnie.
- Co to znaczy 'dziwnie' - zaśmiała się druga. - Masz na myśli, tak jak zawsze?
- Nie, nie.. - odparła po momencie zastanowienia. - trochę dziwniej niż zwykle.
Ginny popatrzyła na nią podejrzliwie, jakby czekała, że dziewczyna doda coś jeszcze, ale orientując się, że nie doczeka się na rozwiniecie pytania rozejrzała się dyskretnie upewniając się, że są same i ściszając głos powiedziała:
- Wiesz, oni zawsze mają coś za uszami, ale jeszcze w pociągu z Howartu usłyszałam ich rozmowę z Seamusem, że w te wakacje każdy ma skupić się na tej jedej rzeczy...
- jaki ej rzeczy? -wtrąciłą zaciekawiona Hermiona.
-Nie wiem przecież! - podniosła głos Ginny, ale tylko na moment, bo za chwile znowu zaczęła mowić ciszej - myślę, że wszyscy się dowiemy, jak tylko wrocimy do szkoły.
- Ciekawe co oni znowu wymyślą. - odprała Hermiona wzdychając.
Ginny po chwili milczenia powiedziała już normalnym tonem
- Cokolwiek by to nie było, będzie to coś głupiego. - pokreciła lekko głową i dodała - No nic, idę poczytać "Fantastyczne Zwierzęta i jak je znaleźć". Hagrid zadał nam to jako lekturę wakacyjną, a ja nawet jej nie ruszyłam.
Wstała i zostawiajac przyjaciółkę wspieła się po skrzypiących drewnianych schodach, a Hermiona siedząc jeszcze przez chwile postanowiła pójść w jej ślady i pogrążyć się w lekturze jakieś książki, którą miała nadzieje znaleźć na regale w salonie.
Zeszła na dół i zaczęła przebiegać wzrokiem kilka tytułów w posuzkiwaniu najabrdziej interesującego.
       Takie pozycje jak "Od jaja do piekła", czy" Ludzie, którzy za bardzo kochają smoki" powtorzył się kilkakortnie, tylko w innych wydaniach, z innymi okładkami, najwyraźniej Charlie kolekcjonował je miszkając jeszcze w Norze.
W końcu natrafiła na "Gdzie jest różdżka, jest i sposób" i już miała wyciągnąć ją z półki kiedy za sobą usłyszała dobrze znany jej głos jednego z bliźniaków.
- Hermiona Greneger w swoim naturalnym środowisku. Mamy tutaj rzadką okazję obserwować jak zaczyna żerować.
Obrociła się, żeby zamachnąć się książką na chłopaka, ale ten przewidując jej zamiary zgiął się lekko, tak że dziewczyna przecieła powietrze z lekkim świstem.
- No prosze, całkiem mocno chciałaś mnie przywitać. - powidział i zrobił dwa kroki w tył spodziewając się kolejnego ciosu.
Hermiona spróbowała jeszcze raz, ale tym razem on złapał za książkę z drugiej strony.
- Jestem pałkarzem Grenger, posiadam odrobinę refleksu. - dodał ściszonym głosem, uśmiechając się lekko.
- Gdzie twoja lepsza połowa, Weasley? - powiedziała Hermiona odkładając książkę na półkę.
- Wbrew pozorom i rozpowszechnionej opini nie chodzimy razem za rękę w każdej sekundzie dnia. - odparł. - Prawda, czasami i tak bywa, ale przecież...bądźmy dorośli.
Dziewczyna zaśmiała się.
- W twoich ustach brzmi to przynajmniej zabawnie, jak nie całkiem absurdalnie. - dodała wciąż się uśmiechając.
- Też nie jesteś przekonana co do naszej dojrzałości? Po kim, jak po kim ale po tobie nie spodziewałem się takiego zwątpienia.
- Nie rozumiem..
- No wiesz, skoro wciąż wierzysz, że pozwolimy ci tutaj czytać książki to musisz być człowiekiem wielkiej wiary. - wyszczerzył zęby. - Nora nie widziała jeszcze nigdy bez potrzeby otwartej książki  i za mojej kadencji się to nie stanie.
Dziewczyna spojrzała na niego poważnym wzrokiem i odparła:
- może gdybyś troszkę poczytał to zaliczyłbyś SUMy bez problemu, a nie licząc na łut szczęścia.
- Widzisz Hermiona, łut szczęścia to mój wierny kompan, dlatego też zaliczyłem je bezstresowo. - odpowiedział na jej zarzut nie przejmując się jego treścią zbyt mocno.
       Dziewczyna chciała powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie w tym momencie rozległo się skrzypienie drewnianych drzwi wejściowych do Nory. Oboje spojrzeli w tamtą stronę pewni, że zaraz wejdzie przez nie Arthur wracający z pracy. Jak wielkie było ich zdziwienie, kiedy w progu domu zobaczyli, nie kogo innego jak Harry'ygo Potter'a, który w jednej ręce ciągnął skurzany kufer, a w drugiej trzymał klatkę z śnieżnobiałą Hedwigą.



piszcie, motywując!

poniedziałek, 29 lutego 2016

rodział I: Nora


      Mijał właśnie trzeci wieczór wakacji. Ciepłe letnie powietrze  nabuzowane było cudownym zapachem beztroski, którą można było wdychać bez ograniczeń.
Młoda dziewczyna siedząca na ławce wpatrywała się w bezkres gwiazd rozważając zaproszenie Pani Weasley. Wakacje w Norze - zawsze tętniącym życiem domu, uwielbianym przez każdego kto tylko zdołał poznać się na jego magii, która nie tkwi wcale w tym,że mieszkają w nim czarodzieje.
Magia tego miejsca zawarta jest już w samej atmosferze rodzinności jaką buduje przede wszystkim gospodyni - Pani Weasley.
Nora była miejscem, w którym każdy gość czuł się jak we własnym domowym zaciszu. Przy czym słowo - zacisze - w tym przypadku nie jest na miejscu. Cisza z całą pewnością nie opisuje miejsca, w którym bez przerwy dzieje się coś nowego. Słychać tam, oczywiście oprócz zwykłej domowej krzątaniny raz za razem piski Ginny - najmłodszej córki Państwa Weasley - która wciąż daje nabierać się na żarty dwóch największych humorystów Hogwartu, czyli bliźniaków Freda i George'a. Usłyszeć tam też można, poza piskami Ginny, piski Rona, który spotka się gdzieś z pająkiem. Raz za razem odzywa się także Erol - sowa pocztowa Państwa Weasley'ów upominająca się o coś do jedzenia. Całość dopełniał ogromy zegar obowiązków, znajdujący się w przejściu pomiędzy kuchnią a salonem, który oznajmiał co jakiś czas m.in o porze sprzątania ogrodu.
Każdy kto zostawał w tym domu na dłużej wiedział, że może zachowywać się zupełnie swobodnie i jest tam tak samo mile widziany jak każdy pełnoprawny członek rodziny.
Hermiona, bo o niej mowa, również uwielbiała tam przebywać. Teraz siedziała otulona kocem ciepłem nocy rozmyślając nad tym, czy i teraz powinna pojechać do Nory. Przeciągnęła swoje bujne, kasztanowe włosy na lewą stronę pozwalając letniemu podmuchowi na pogłaskanie swojego policzka.
Jej rodzice przeżywają właśnie drugą młodość. Miesiąc temu wyjechali w podróż camperem po Europie i powrót planują na początek nowego roku. Cieszyła się, że dobrze się bawią, dzięki temu przed sobą miała perspektywę wakacji
spędzonych nad książką z zaklęciami. Nie uważała tego oczywiście za złą alternatywę.
Dwa dni temu miała wysłać sowę z odpowiedzią na propozycję przyjazdu do Nory. Nie miała pojęcia dlaczego tak z tym zwlekła. Wiedziała po prostu, że będąc razem z Weasley'ami może zapomnieć o wakacyjnej nauce.
Zrobiło się nieco chłodniej. Potarła lekko ramiona i jeszcze raz spojrzała w gwiazdy. Wtedy właśnie, nagle cisze przeciął gwałtowny świst i kilka pojedynczych, niegłośnych uderzeń dochodzących od strony drogi.
Nauczona doświadczeniem, nabytym przez lata nauki w Hogwarcie, podniosła się natychmiast wyciągając różdżkę z kieszeni. Serce zaczęło jej bić nieco mocniej. Bezszelestnie stanęła za żywopłotem, gdzie udało jej się usłyszeć strzępki rozmowy.
- ... zgłupiałeś? Musiałeś stawać mi na głowie tym swoim zabłoconym butem, George? - powiedział pierwszy głos.
- Oh Przepraszam Ron serdecznie. Byłem pewny, że to już wycieraczka przed drzwiami Hermiony. - odpowiedział drugi, odrobinę głębszy od pierwszego.
- Zamknijcie się, dzieciaki. Trzeba poszukać Świstoklika.  - wtrącił trzeci głos - Pójdę kawałek wzdłuż drogi, nie mogło go wywiać daleko.
Hermiona wiedziała już, że może schować różdżkę i przywitać przyjaciół. Obeszła żywopłot rzucając im się na szyje.
- Co wy tutaj robicie? - zapytała.
-Emmm, jak przestaniesz wkładać mi włosy do buzi to Ci powiem - zamruczał George.
Hermiona wypuściła go z uścisku uśmiechając się. Omiotła wzrokiem dwójkę braci. Rona, który wciąż pocierał głowę i George'a - jednego z najwyższych rudych bliźniaków jakich znała.
- Przyszliśmy po Ciebie, mam nadzieje, że jesteś już spakowana. - usłyszała po chwili wyjaśnienia z ust Rona.
- Nie dotarła do nas Twoja odpowiedź, więc postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. - tym razem odezwał się George.
Hermiona przetarła lekko czoło wierzchem dłoni zakłopotana.
- To co, ponieść Ci walizkę? - usłyszała za sobą drugiego z bliźniaków, który najwyraźniej dopiero teraz wrócił z poszukiwań Świstoklika.
- Fred jak miło Cię widzieć! - powiedziała odwracając się i witając się z nim.
- Wzajemnie - uśmiechnął się do niej. 
Siła perswazji tych trzech rudych twarzy sprawiła, że książka z zaklęciami straciła nieco na swym blasku. Stała się bezsilna w obliczu perspektywy spędzenia wakacji z tą rodziną, w której miała tak wielu przyjaciół. 
Teraz dopiero zobaczyła, że Fred trzyma w ręku starego, poturbowanego trapera, który normalnie nie byłby zbyt wiele wart, gdyby nie fakt, że był magicznym przedmiotem służącym do podróżowania. Rozpoznała w nim ten sam but, którym kiedyś przedostali się na mistrzostwa Quiddicha.
- Idziemy po tę walizkę? - powiedział Fred unosząc pytająco brwi, wręczając równocześnie George'owi buta.
- Idziemy - uśmiechnęła się Hermiona. - Tylko proszę Was, - zwróciła się do pozostałej dwójki. - tutaj nie mieszka żaden czarodziej, wejdźcie do ogrodu, żeby nie zwracać na siebie uwagi. - dokończyła, po czym wraz z Fredem ruszyła w stronę domu.
- Chcesz mi powiedzieć, że zachowuje się nienormalnie? - usłyszała za sobą jeszcze oburzone pytanie George'a, na które nie miała już sił odpowiadać.
To oczywiste, że zachowuje się nienormalnie, przynajmniej jak na realia mugolskiego świata. Nie dość, że pojawił się przed chwilą nie wiadomo skąd to jeszcze teraz ściska kurczowo starego buta przez jakąś gumową, zdziwaczałą rękawiczkę jakby była to dla niego najważniejsza na świecie rzecz. Wiedziała, że służy ona do przenoszenia z miejsca na miejsce zaczarowanego w Świstoklik przedmiotu, ale przecież dla przeciętnego człowieka nie było to tak do końca oczywiste.
- To co Hermiono? - Zwrócił się do niej Fred kiedy weszli już do mieszkania. - Powiesz mi dlaczego nie doczekaliśmy się sowy od Ciebie? Korki w powietrzu?
Uśmiechnęła się pod nosem nie wiedząc co odpowiedzieć. Weszli do jej pokoju i chłopak zatrzymał się na chwilę omiatając go wzrokiem.
Zawsze myślał, że pokój Hermiony Grenger będzie wyglądać jak hogwarcka biblioteka, a tym czasem weszli właśnie do spokojnego, dziewczęcego pokoju z jasno różowymi ścianami, i kwiatami na parapecie. Dużym łóżkiem umiejscowionym tuż przy oknie i okrągłym puchatym dywanem na drewnianej podłodze. Wszystko tam miało swoje miejsce. Trzy półeczki na ścianie obłożone były ramkami ze statecznymi zdjęciami jej i jej rodziców w różnych momentach jej dzieciństwa. Uwagę Freda przykuło zdjęcie przedstawiające małą dziewczynkę na kolanach jakiegoś starszego Pana z czerwoną czapką, z długą siwą brodą, który przypominał mu trochę samego Dumbledore'a.  Dziewczynka miała bardzo rozkwaszoną minę jakby za chwilkę miała się rozpłakać. Przeniósł wzrok nieco niżej i dostrzegł kilka zwojów papirusu rozciągniętych na biurku i leżącą obok nich otwartą księgę eliksirów.
- Wiesz... - zaczęła.
- Wiem, wiem. - przerwał jej. - Nora to nie klasa w Hogwarcie, ale musisz sobie kiedyś zrobić w tym wszystkim przerwę. Przypilnujemy Cię z Geroge'im porządnie.
Walizka Hermiony leżała obok łożka lekko uchylona, ale wyglądała na nierozpakowaną. Dziewczyna dorzuciła do niej kilka rzeczy zapinając ją na metalowe zatrzaski.
- Gotowe. - powiedziała po chwili.
Kiedy wygramolili się z pakunkiem na zewnątrz George i Ron prowadzili właśnie ożywioną dyskusję na temat ostatnich rozgrywek Quiddicha pomiędzy bułgarską drużyną Sępy z Vracy a Osami z Wimbourne. Podobno Ci pierwsi zachowali się wyjątkowo nie fair wystawiając do gry zawodnika, który w ogóle nie był zarejestrowany jako gracz drużyny.
Hermiona nigdy nie lubiła podróżowania za pomocą Świstoklika, dlatego też zamknęła oczy w momencie chwytania starego buta. Kiedy znaleźli się na polanie obok Nory odetchnęła z ulgą, że nie wywiało ich w jakieś inne, niepożądane miejsce.
Spojrzała na dom Weasley'ów i uśmiech pojawił się na jej twarzy. Drewniany, nieco wygięty dom ze strzelistym ostrym dachem podparty kilkoma kolumienkami a wokół niego połacie pól i las okalający horyzont. Granatowy kolor nocy rozświetlało światło dochodzące z okien domu zdające się rozweselać każdego przybywającego, zapraszając swoją żółtą barwą do środka.
- Witamy - powiedział Ron i zaprosił ręką do wejścia po schodach.
Dziewczyna nabrała w płuca czystego, delikatnego powietrza i uśmiechając się podążyła do środka za przyjaciółmi. Już wiedziała, że to będą piękne wakacje.






Do następnego ;)